poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Retro fotel w pepitkę

Ostatni post był jakieś sto lat temu, ale myślę, że warto opisać to i owo właśnie tutaj, żeby nie zniknęło.

Przez ostatni rok tworzenia było tak wiele, że nie sposób wyłapać wszystko i opisać. Tworzyliśmy dom, własną przestrzeń, własne miejsce na ziemi, ale przede wszystkim stwarzaliśmy siebie jako rodziców. To wszystko nadal się dzieje i będzie działo jeszcze bardzo długo, ale ścierniska sprzed roku już nie ma. Jest za to mały, przyjazny domek z ogródkiem pełen śmieszków :)

To co chcę Wam dziś pokazać jest od niedawna jego elementem. 
Historia tych dwóch foteli w naszej rodzinie jest już dosyć długa. Najpierw miał je chyba dziadek, później ciocia, później mój brat, aż wróciły z powrotem do cioci. Chciałam pobawić się w tapicera, odnowić takie fotele, żeby stworzyć coś użytkowego, dać nowe życie.
Jakoś udało nam dogadać i fotele trafiły do mojego warsztatu. W związku z tym, że miałam swoją szlifierkę stwierdziłam, że oddawanie tapicerowi wszystkiego do zrobienia jest bez sensu, bo w końcu umiem w szlifowanie :) dodatkowo wiedziałam, że mój mistrz krawiecki w osobie mojej mamy bez problemu poradzi sobie z uszyciem pokrycia. I tak po krótkim rozeznaniu u kilku tapicerów w kwestii odnowienia jedynie wypełnienia okazało się, że jestem strasznym sknerą, uniosłam się honorem i stwierdziłam, że zrobię to sama. Nie chodzi o to, że było to jakieś pierońsko drogie. Gdyby cena dotyczyła odnowienia drewna, wymiany wypełnienia i zrobienia pokrycia - OK, biorę. Ale jak zwykle nie miałabym takiej satysfakcji gdybym oddała to w zupełnie obce ręce. 





Zaczęłam rozbierać fotele na czynniki pierwsze. Pozbyłam się starego pokrycia, nie rozpruwając go całkowicie, żeby mogło posłużyć jako wzór do uszycia nowego. Następnie oczyściłam drewno z wystających starych zszywek, rozkręciłam siedzisko i stelaż.





Kolejnym krokiem było dla siedziska oczyszczenie ze starej gąbki, która była tak wygnieciona, że kruszyła się w rękach, a dla stelaża zeszlifowanie starej farby. To szlifowanie zajęło chyba najwięcej czasu, ale dzięki temu mogłam zobaczyć jakie drewno było tam pierwotnie. 
Tutaj pojawił się pierwszy dylemat: zostawiać naturalny kolor drewna, czy malować fotele na jakiś kolor. Problem jednak wyjaśnił się sam. W niektórych miejscach ciemnobrązowa lakierobejca wryła się w drewno na tyle mocno, że nie było możliwe uzyskanie jednolitego drewna bez skazy. Być może ten efekt nadgryzienia przez czas byłby ciekawy? Może kiedyś jeszcze to sprawdzę :)








Zdecydowałam więc na bezpieczny krok i po wyszlifowaniu pomalowałam stelaż dwukrotnie akrylową farbą do drewna na biało. 

Początkowo myślałam, że będę wymieniać też pasy, ale okazały się być w całkiem niezłym stanie, a w hurtowni akurat nie było i zostawiłam te pierwotne. 
Co do pokrycia siedziska i ostatecznego stylu foteli - koncepcja rodziła się w międzyczasie. Stwierdziłam, że jak już będę miała wszystko oczyszczone i doprowadzone do stanu zero - wtedy zdecyduję. Chciałam iść w pop-art już od dawna, albo jakieś retro, ale nie mogłam się zdecydować :)
Kryterium decydującym było to, żeby wzór był dobrą bazą do zmian kolorów we wnętrzu oraz żeby pasował do naszej czarnej kuchni, która jest połączona z salonem, białych mebli - bo takie w większości mamy i drewnianych elementów. Miałam kilka szalonych pomysłów na przykład na lekki folklor, ale jak zobaczyłam minę mojego męża po tym jak powiedziałam, że będziemy mieć w salonie fotele w kury, to stwierdziłam, że muszę poszukać czegoś innego :) :) :) była też orbitująca myśl o miętowych retro autobusach, bo taki materiał też znalazłam, ale skończyło się na bardzo klasycznym wzorze grubej pepity :)
Ostatecznym potwierdzeniem tej decyzji było kupno przez moją mamę właśnie takiego wazonu, przez totalny przypadek. Tak, przypadek to teraz synonim zrządzenia losu :) :) :)

Dzięki uprzejmości szwagra mogłam użyć elektrycznego takera - co za cudowny gadżet!
I poszło. 

Najpierw zakładałam, że dam dwie warstwy gąbki: 5 cm + 2cm. Potem okazało się, że pokrowce uszyte na wzór starych nie zmieściłyby takiej grubości i przykleiłam jedynie 5 cm, a 2 cm poszły nie na całość, ale jedynie na zakrycie drewnianych krawędzi na szczycie oparcia i przodzie siedziska.

Przyszedł czas na obicie, które nie było zbyt skomplikowane. "Ubrałam" oparcie w gotowe pokrycie, a na siedzisko obite gąbką nasadziłam również odpowiednio uszyte nakrycie. Od spodu przyszyłam je takerem do drewna, odpowiednio napięte.

Efekt końcowy jest następujący:



Dumna jestem z nich jak cholera :)

Pozdrawiam,
Do znów :)



niedziela, 10 maja 2015

Sztuka wyboru

             Wszystko powstaje najpierw w głowie. Jest pudełko - trzeba więc stworzyć koncepcję, bo bez projektu, praca nie może się udać. Robienie czegokolwiek po omacku, bez sprecyzowanej wizji nie niesie za sobą NICZEGO dobrego. Tracimy tylko czas, materiały i zapał do pracy (bo zazwyczaj coś wtedy nie idzie po naszej myśli). Fundamentem jest konkretny pomysł. Do dzieła :)

CO ZDOBIMY?

Dwa pudełka: czterodzielną herbaciarkę po lewej (z przeznaczeniem na biżuterię) w prezencie komunijnym ma dostać Ula, a rozsuwane pudełko po prawej będzie prezentem dla Maksia na pierwsze urodziny


CZYM ZDOBIMY? 
Przełączamy się na tryb kreatywny i polujemy na serwetki, które są fundamentem naszej pracy. Inspirują połączeniami kolorystycznymi i stylistyką. 


Maksiu miał dostać sowy :) Sama je lubię, więc nie było większego problemu z wyborem, ale z pudełkiem dla Uli nie było już tak prosto...



Wieczko pudełka Uli wymaga doboru dwóch serwetek, bo ozdabiane będzie z zewnątrz i od środka. Zdobienie go tym samym wzorem z jednej i z drugiej strony jest nudnym pójściem na łatwiznę, a przecież nie o to nam chodzi. 

Wydawałoby się, że wybór chusteczek jest taki banalny. Guzik prawda. Są serwetki, które pochodzą ze spójnych kolekcji i wtedy owszem, wystarczy tylko zestawić je ze sobą w jakiejkolwiek konfiguracji i wszystko do siebie pasuje. 

Niestety nie zawsze mamy dostęp do tych kolekcji i nasze serwetki są zbierane dosyć chaotycznie. Przy wyborze ze zbioru chaotycznego,  należy wziąć pod uwagę trzy kryteria:

a) kolor - jest miło, kiedy przynajmniej dwa-trzy kolory są takie same na dwóch serwetkach, wtedy maleje ryzyko pstrokatości

b) sposób drukowania wzoru:
Są serwetki które imitują rysunek pastelami/kredkami/farbami, są geometryczne grafiki, zdjęcia, patchworki, imitacje haftu, komiksy. Bardzo zróżnicowane prowadzenie kreski na rysunkach, kontury grafik, albo efekt nowości/postarzenia wzorów geometrycznych decydują o tym, czy coś do siebie pasuje, czy nie.
A serwetek są pierdyliardy...


c) Stylistyka

Powinna być dostosowana do adresata albo totalnie uniwersalna. Dylemat pojawia się zazwyczaj przy przedmiotach, jak np. pudełka, które ozdabia się w środku i na zewnątrz, bo wnętrze i obudowa pudełka powinny być spójne ze sobą. 

Szybki eksperyment:
Wyobraźcie sobie, że bierzemy dwie dowolne serwetki ze zdjęcia powyżej i ozdabiamy nimi jedynie wieczko pudełka z góry i z dołu. Tak na prawdę żadna nie pasuje do żadnej. A tymczasem środek pudełka powinien być nawiązaniem do tego co dzieje się po drugiej stronie.Dla przykładu: weźmy serwetkę z komiksem i tę z napisem "All I need...". Same zgrzyty. Komiks i stylistyka retro- mało spójne, czcionka jest zupełnie inna i chociaż kolorystycznie jest względnie w porządku to już tło czy wypełnienie deseniem ewidentnie się gryzą. 

Poniżej zobaczycie kilka innych zgrzytających kompletów. W tym przypadku najlepiej jest pokazać sztukę wyboru przez eliminowanie złych zestawień. 


Niby rysunek, niby podróże, nawet kolory by pasowały, ale kreska rysunku jakaś zupełnie inna. Zgrzyt. 


4 folkowe serwetki, oprócz folku chyba nic ich nie łączy

Niby Włochy, ale złożenie zdjęć lodów i makaronów z rysunkowymi retro samochodzikami, niekoniecznie byłoby trafione

Serwetki z folkowym motywem i tym razem kolory się zgadzają, temat ten sam, ale sposób ujęcia efektu haftu (po prawej) wyklucza ich zestawienie z ewidentnie syntetycznym parzenicowym nadrukiem


Projektowanie, dobieranie wzorów i kolorów jest trudne zwłaszcza z takim wybrednym gustem jak mój :) Ale jednocześnie frajda jest ogromna, kiedy znajduje się w przepastnym zbiorze serwetek dwie pasujące do siebie, wyglądające jak z jednej serii, wiecie, coś jak przy grze w Memo :) Kiedy głowa już wie, co chce zrobić, nadchodzi ten czas, że i ręce zabierają się do pracy... :)


CDN


poniedziałek, 15 grudnia 2014

Piano-renowacja

"ta farba ci się nie chwyci politury na wysoki połysk"

"zniszczysz pianino"

"ja bym się bał"

"to jest barbarzyństwo, tak postępować z instrumentem"


NO TO PATRZ!

Calisia, rok produkcji 1972, rude, na wysoki połysk, blichtr i przepych PRLu

Jest rok 2014, wstawiam je do pokoju, który już nie przypomina PRLowskiego wnętrza i nie mogę na niego patrzeć. To jest instrument, źródło emocji wywołanych przez muzykę, świadek moich męczarni nad gamami, muzycznych wzlotów i upadków, a ja go odtrącam jak wyrodna matka. Niby każda matka kocha swoje dziecko takie jakie jest. Ale każda matka wie, że dziecku, które sobie nie radzi trzeba pomóc. Więc go wzięłam i wymalowałam. Bo mogłam.

Przepis na odnowione pianino

Składniki:
- jedno stare pianino, politurowane, tzn. na wysoki połysk,
- emalia akrylowa do drewna (1 litr)
- wałek gąbkowy
- gąbka, taka jak do mycia naczyń (wykorzystywana niechropowata strona)
- cierpliwość
- odwaga
- 24 godziny
- benzyna ekstrakcyjna
- waciki

Przed całym procederem benzyną na waciku odtłuściłam wszystko, tak jak Pan Bóg przykazał :)

Najpierw ściągnęłam przednie ścianki - górną i dolną, co było zaskakująco proste :) Są najbardziej widoczne, duże, jednolite, więc bardzo ważne było to, żeby malowanie było perfekcyjne. Reszta pozostała w komplecie. 

Przemalowałam wszystko jednokrotnie wałkiem. I nastąpił element załamki. Jeśli kojarzycie ze szkolnych lat olejną lamperię na ścianach, taką którą się łatwo myje i trudno brudzi, to własnie taki efekt wyszedł po pierwszej warstwie. Wiedziałam, że trzeba będzie pomalować to jeszcze raz, bo nie do końca pokryło się wszystko tak jak chciałam, ale bałam się efektu, nazwijmy to "lamperiowego" :)

Jak zwykle tylko przez czysty przypadek udało się wyjść z tej sytuacji obronną ręką :)

Moja mało cierpliwa natura nie pozwoliła mi po prostu odłożyć wałka po pomalowaniu wszystkiego drugą warstwą. Chodziłam wokół, dopieszczałam, "pyckałam" i wtedy zauważyłam, że dodatkowe ruchy wałkiem na niemalże suchej farbie powodują tak jakby tworzenie się minimalnych pęcherzyków na malowanej powierzchni dzięki czemu staje się ona matowa i lekko porowata. 
I właśnie o taki efekt mi chodziło. 

Dlaczego zostawiłam niepomalowaną przestrzeń wokół klawiatury?
1. Bałam się. Chociażby tego, że za bardzo wjadę pędzlem na klawisze i pobrudzę je zamiast malować. 
2. Chciałam choćby w jednym miejscu zachować pierwotny wygląd tego pianina. Nie ma się co odgradzać wysokim murem od tego co kiedyś było dla kogoś ładne i warte uwagi. 

Problem zdzierania politury.
Malowanie powierzchni, które są zrobione na wysoki połysk jest o tyle trudne, że farba nie wnika w strukturę drewna. Tylko przyczepia się lekko i niezbyt stabilnie. Żeby przyczepiło się idealnie, trzeba by było zedrzeć ten wysoki połysk. Jak dla mnie było to zbyt ciężkie zadanie i zbyt ryzykowne. Choćby ze względu na to, że pianino nie ma służyć w domu jako mebel, ale jako instrument przede wszystkim, a zdarcie politury mogłoby się wiązać z nieodwracalnymi w skutkach konsekwencjami jakim jest np. utrata jakości dźwięku. Jeśli w przyszłości okaże się, że farba gdzieś odprysła, łuszczy się, nie ma najmniejszego problemu, żeby za pomocą nożyka tapicerskiego i rozpuszczalnika podważać farbę i płatami powoluteńku ściągać z instrumentu, chociaż na razie zupełnie sobie tego nie wyobrażam :)

Ciężkim elementem były zawiasy w zasadzie niemożliwe do oklejenia, bo bardzo wąskie. Więc najpierw je pomalowałam, a później delikatnie zdrapując pozbyłam się farby.

Podsumowując;
Białe pianino jest przepiękne :) tak jak wcześniej nie mogłam na niego patrzyć, tak teraz nie mogę się nim nacieszyć :) Profesjonalista na pewno dopatrzyłby się niedociągnięć. Błędnie podjętych decyzji. Dla mnie - nie mogłoby być lepiej :)

A teraz kilka zdjęć. Nigdy nie mam w sobie aż takiej determinacji, żeby robić zdjęcia w trakcie pracy. Ale mam nadzieję, że obrazki poniżej pozwolą Wam ocenić czy było warto :)

... i te kokardki... <3













niedziela, 9 listopada 2014

O RETY! Liebster Blog Award



Ale historia...

Siedzę sobie leniwie przed ekranem w niedzielne, jesienne niezbyt ciepłe, ale słoneczne popołudnie. Nadrabiam zaległości internetowe, sprawdzam sobie inspiracje wnętrzarskie, przygotowuję się merytorycznie do odnowienia swojego pianina i chciałam przypomnieć sobie co napisała mi pewna urocza osóbka odnośnie malowania jej instrumentu. 



Więc wchodzę na maila i szukam. Przedzieram się przez reklamy, śmieci, oferty kredytów hipotecznych, porady ginekologów ateistów i między tym wszystkim mignęła mi wiadomość z "Mała rzecz a cieszy oko". Komentarz, nie jeden a dwa...

Pomyślałam sobie: jak mogłaś się tak zapuścić, wchodzę, czytam i banan :) Nominacja. Nie uważam się za kogoś, kto by na nią zasługiwał, kto by w ogóle miał wejść w blogosferę tak totalnie, bo gdzie ja, do ludzi, którzy systematycznie piszą o swoich przygodach. SYSTEMATYCZNIE. Ale jednak :) Dwie przemiłe istoty wciągnęły mnie w łańcuszek, który jest tak cudną niespodzianką, jak czerwone berberysy na jesień :D 


„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego Blogera, w ramach uznania za ‚dobrze wykonaną robotę’. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.


Moje nominacje to: 
Kaja - robi cudne przedmioty, zwłaszcza dla maluchów :)
Malwina - vege pycholandia :)
Ania - mistrzyni przerabiania ciuchów :) 
Szafa wydziergana - śliczne plecionki przy pysznej Czekodekowej herbatce :)
Alina - przydatność, kreatywność, ciekawe rozwiązania, czego więcej chcieć? :) 
Kinga - kopniak motywacyjny do zmian we własnym otoczeniu :)

I pytania: 

1. Jaki jest Twój najlepszy pomysł na zrobienie czegoś z niczego?
2. Muzyczne inspiracje: a) na dobry dzień, b) na chandrę, c) na lenia
3. Masz własny latający balon. Jak wygląda (kolory, wzory, kształt), gdzie nim polecisz?
4. Co Ci daje blogowanie?
5. Gdyby istniał syrop leczący dowolne rany na całym świecie, jaką ranę byś uleczyła?
6. Jesteś superbohaterem, jaka jest Twoja supermoc? :)


Życzę udanej zabawy! :)


No i teraz robi się psikus. Bo w tym całym zamieszaniu nominowały mnie jednocześnie dwie osoby: Kasia i Natik, którym oczywiście ślę podziękowalne całusy :) Stąd należy odpowiedzieć na pytania w podwójnej liczbie :)

Pytania od Kasi: 

1. Co jest Twoją największą pasją? Twoim bzikiem? Twoim "konikiem"? 
Kolor, farba, światło, deseń, pędzle, spraye, gąbki, plamy, drewno, skrawki, karton, ornamenty


2. Jaka zabawa, w dzieciństwie, była Twoją ulubioną?
Motomyszy z Marsa - zjeżdzaliśmy na rowerach z podjazdu sąsiadów i darliśmy ryje (inne określenie tego zachowania nie odzwierciedlałoby charakteru tego występku)

3. Jaki film i książka najbardziej zapadły Ci w pamięci i w jakimś stopniu wpłynęły na Twoje życie?
To takie dziecinne będzie, ale cóż...
Kiedy wchodziła pierwsza część Harry'ego Pottera, byłam na początku podstawówki więc moją koleżanką przez wszystkie szkolne lata była Hermiona, a ciut później Seria Niefortunnych Zdarzeń Lemony'ego Snicket'a, która mi pokazała, że niestety nie wszyscy ludzie są dobrzy. Wiecie, dzieci wierzą we wszystko :P Tak mi już zostało :)

4. Jaka jest najbardziej szalona rzecz jaką zdarzyło Ci się przeżyć/stworzyć do tej pory?
Przeżyć:
I znowu jak u pięciolatka: 
Niagara, iSpeed i Katun - Mirabilandia, Ravenna, Włochy :D Wyrwane plomby :)
Stworzyć:
podjęłam się zrobienia dwóch pudełek na cito do odbioru 24 godziny później... tak, wiem, jestem szalona :P

5. Czy jest coś, czego się boisz? Jak tak, to czego?
Podróż w nocy do łazienki... zwłaszcza po schizowatym filmie...

6. Jakie miejsca na świecie chcesz odwiedzić w ciągu najbliższych 5 lat?
Gruzja, może USA, Wąchock i Włoszczowę

7. Jeżeli podróż życia, to pieszo, rowerem, pociągiem, na stopa, czy może jeszcze innym, autorskim  środkiem transportu? ;)
Pociągiem oczywiście, tu tumtu tum, tu tumtu tum, tu tumtu tum <3

8. Jaki wynalazek jest w Twoim odczuciu najbardziej przydatny ludzkości i dlaczego?
Chyba pismo i język migowy, alfabet Braille'a. Komunikacja to podstawa.

9. Jaki jest Twój popisowy numer w kuchni? Poproszę o przepis :-)
Niespalona woda w czajniku :D A tak bardziej serio to orzechowo - alkoholowo - ajerkoniakowo- mleczny eliksir o smaku monte :D

10. Jakie jest przeciwieństwo imienia Helmut? Rusz głową i zaskocz mnie >:-)
Przeciwieństwo na bazie kontrastu to chyba Kimberly :)

11. Jakie jest Twoje życiowe motto?
Prędzej martwa niż zwyczajna :D

A teraz od Natika :)

1. Gdybyś był/a bohaterem z bajki, to kim i dlaczego?
Asterixem :) Szybki przystojniacha z dostępem do magicznego napoju :)

2. Praca idealna, czyli jaka?
Z wyzwaniami każdego dnia. Raczej niemonotonna. Może bycie stolarzem? :)

3. Wygrywasz w totka 20 tys. złotych. Co z tym fantem zrobisz?
Ekonomiczne wykształcenie mówi zainwestuj, dusza artysty mówi zainwestuj w sztukę, więc wrzucam to wszystko na remont zabytkowego fortepianu, a potem sprzedaję go z zyskiem :) 

4. Każdy ma swoją ulubioną magiczną miksturę. Uchyl rąbka tajemnicy!
Podobnie jak wyżej :) Mleko + kakao + ubite żółtka z cukrem + cukier waniliowy + orzechówka z Soplicy + stopiona tabliczka mlecznej czekolady i kilka stopionych krówek (cukierków) , to wszystko na ciepło :) na jesienny albo zimowy wieczór :) 

5.  Masz do dyspozycji tydzień na każdym kontynencie. Jak spędzisz każdy z nich?
Jem, dużo, wszystko, najdziwniej jak się da :)

6. Blogowanie to…?
Dla wyrobnika takiego jak ja, to forma wystawienia się na publiczną egzekucję. 

7. Szczerze polecam... nie przejmować się sprawami, na które nie mamy wpływu :)

czwartek, 18 września 2014

Pióro w służbie Jej Królewskiej Mości Sztuki

Co prawda mamy jeszcze przed sobą trzy dnia lata, ale gdzieś za rogiem czają się już długie jesienne wieczory, które sprzyjają tworzeniu :) Tymczasem gdzieś dawno temu udało się zrobić kilka całkiem ciekawych prac :)

W sumie nie są opatrzone żadną wielką historią. Tyle tylko, że miejsca w prezentowych paczkach ustąpiło im pióro, które jest dosyć pospolitym prezentem. Koncepcja na szczęście się zmieniła i tak właśnie spod paluchów wyszły takie cukierki :)









sobota, 21 czerwca 2014

Głowo, otwórz się :)

Nie od dzisiaj wiadomo, że metoda decoupage opiera się na przyklejaniu serwetek klejem z werniksem do pokrytej zazwyczaj farbą akrylową powierzchni.

Zazwyczaj to charakter przyszłego właściciela determinował kolorystykę i styl tworzonego przedmiotu, ale tym razem było inaczej. Prezent urodzinowy, czyli pudełko na biżuterię, (które w katalogu hurtowni widnieje jako pudełko na herbatę) było wielką zagadką. Uwielbiam mieć wolną rękę w doborze wzoru, bo niespodzianka jest znacznie ciekawsza. Nie umniejsza to jednak tym projektom, w których zamawiający ma konkretne oczekiwania.

Niespodziewanie szkatułka na biżuterię otwarła moją głowę na trochę inne myślenie. Czasem zaszywamy się w jakichś bezpiecznych sprawdzonych schematach, które znamy i lubimy. Te absolutnie górnolotne wnioski wypłynęły z banalnej serwetki.

W ŻYCIU nie połączyłabym takich kolorów jak bordowy, fioletowy i zgniło-musztardowy (!!!). A tu znajduje człowiek taką Bogu ducha winną serwetunię i trach. A efekt poniżej. Oceńcie sami :)




wtorek, 13 maja 2014

To człowiek tworzy metamorfozy!


                 Ostatnio mam w głowie taki plan, żeby uczynić przestrzeń wokół siebie spójną i absolutnie moją. Oczywistym jest, że skoro wszędzie w pomieszczeniu walają się moje rzeczy, to ciężko jest nie poznać kto tu mieszka, ale chodzi mi o uzyskanie takiego efektu, kiedy wchodzi się do swojego miejsca i na prawdę można poczuć, że jest się u siebie.
                Niektórym może się to wydawać całkowicie nieistotne, bo nie przywiązują wagi do miejsca, albo zwyczajnie nie mają potrzeby organizacji przestrzeni pod siebie, bo rzadko z niej korzystają. I wydawać by się mogło, że jest to strasznie kosztowne i pracochłonne takie urządzanie miejsca, ale wystarczy dobry pomysł i wcale nie potrzeba wiele zachodu, żeby efekt był co najmniej zadowalający.
                Te wszystkie piękne, czyściuteńkie, sterylne, białe, katalogowe i udostępniane na blogach wnętrza są dla mnie jakieś takie mało ludzkie. Zawsze widzę w nich oczyma wyobraźni oziębłe bizneswoman w szpilkach, pijące szampana z truskawką. A dom jest przecież do życia, brudzenia, wylegiwania się, odpoczynku, śmiechu, radości i szeroko pojętego chilloutu bez żadnej spiny, więc jak to zrobić, żeby się nie narobić, ale żeby móc żyć w fajnym miejscu?

Pierwsza zasada: "Najważniejsza jest neutralna baza"

Uwielbiam zmiany. No uwielbiam i koniec. Średnio co 3 miesiące zmieniają mi się upodobania kolorystyczne i nie mogłabym funkcjonować w pomieszczeniu, które jest skazane na jakiś kolor na zawsze. Zdecydowałam się więc na bardzo ciemny szary i tapetę z imitacją białego muru. Meble są bardzo jasnodrewniane więc nic się nie gryzie i wszystko jest neutralne. Kolorowe szaleństwo zacznie się przy dodatkach :)

Druga zasada: "Diabeł tkwi w szczegółach"

Siedzę sobie na dywanie w pokoju, który ma biało-szare ściany, drewniane dodatki i widzę np.
- duży parapet, który aż prosi się o przystrojenie czymś ładnym,
- komodę, która potrzebuje zdjęć,
- szafę, na której każde pudło jest z innej parafii,
- poduszki, które czekają, aż obicie rodem z salonu ktoś zamieni na coś bardziej oryginalnego.
- gołe okna, które mogą świadczyć o ekshibicjonistycznych skłonnościach, a otulone firankami i zasłonami sprawiłyby, że wnętrze stałoby się bardzo przytulne

Niewiele trzeba, żeby zmienić charakter pomieszczenia. Mówi się, że mając na sobie trzy kolory zawsze wygląda się dobrze. Więc zastosowałam tę zasadę również do wnętrza.
Przedstawiam Wam kolory miłościwie nam panujące:

Purple Mountain's Majesty
Razzmatazz
Granny Smith Apple
 Swoją drogą polecam przejrzeć Kolory Kredek firmy Crayola (to te świecowe). W życiu nie nazwałabym tak niektórych kolorów. Istotne szczególnie dla Panów w kontekście kontaktów z płcią piękniejszą :)


W czeluściach internetu istnieje wiele ciekawych pomysłów. Zawsze jestem ciekawa, czy te zamieszczane tutoriale faktycznie są możliwe do odtworzenia, czy to taki pic na wodę. Więc spróbowałam, nie pierwszy raz, ale o tym kiedy indziej :)

Natrafiłam na taki oto pomysł:


Spodobał mi się sakramencko, więc od razu wybrałam się do pasmanterii, rachu ciachu i oto co mi wyszło :)


 
Długi patyk szaszłykowy wbiłam w twardą, kwiaciarską gąbkę i wsadziłam drzewo do potrójnej doniczki, która jest dokładnie w tych kolorach, co wstążki: jasna zieleń, fuksja i niebieski fiolet :) Uważam, że jest szansa, aby ta "roślinka" w przeciwieństwie do innych przeżyła przy mnie dłużej niż dwa dni. Jej największą zaletą jest brak konieczności podlewania :D :D :D

Trzecia zasada: "Wolność Tomku w swoim domku"

Mieszkaj jak Ci się żywnie podoba! To Twoje płuca mają być pełne dobrej energii jak przekraczasz próg swojego kącika, niczyje inne. Wylewka zamiast podłogi, fajnie. Bez firanek, żaden problem. Z designem, albo bez - Twoja rzecz. W kolorze, albo jak w starym filmie. Nie dajmy się skatalogować :)


 
A kolejne metamorfozy już wkrótce :)